czwartek, 8 sierpnia 2013

Mój pierwszy triathlon! - Triathlon Gdańsk 2013

 Mimo znaczącego zaniedbania bloga w moim sportowym życiu ostatnie wiele się dzieje :) Materiału mam na kilka, jak nie kilkanaście postów. Jednak dziś chciałam na szybko podzielić się z wami przeżyciami z pierwszego triathlonu, w którym miałam przyjemność brać udział. Był on prezentem urodzinowym od chłopaka na moje dziewiętnaste urodziny.

20 lipca nadszedł dla mnie dzień sądu ... o 9.30 miał nastąpić start. Warto wcześniej wspomnieć, że nie przygotowywałam się do niego specjalnie, rowerem poruszam się zawsze i wszędzie i tylko z wodą specjalnie nie polubiłyśmy się jeszcze. Mimo to na basenie nie było najgorzej, w pół roku z osoby bojącej się wody i pływającej asekuracyjnie grzbietem umiałam jako tako pływać kraulem. Zupełnie zielona w temacie triathlonu postanowiłam odważnie spróbować swoich sił.
Żadnego wypasionego sprzętu, żadnych specjalnych treningów, zakładek, pływania w morzu (bo przecież zimno, to co będę się katować :P ) itp. Pomyślałam, że będzie, co ma być.

 Szczęśliwy numerek...

... wraz z moim rumakiem.

Dystans wynosił 1/10 IM, czyli 380 m pływania, 18 km na rowerze i 4,2 biegania.
Bałam się bardziej niż przed maturą, szczególnie wody... przerażały mnie ogromne fale i fakt, że utracę grunt pod nogami...



Mała rozgrzewka przed startem i strach w oczach.
 ...i start !!! Po wystrzale minął strach, adrenalina, radość, wszystko naraz! Ale najgorsze - panika było dopiero przede mną...
Zachłysnęłam się wodą, powstała ogromna "pralka" znana mi tylko z opowieści, nie raz zostałam kopnięta, czy delikatnie podtopiona. Bałam się okropnie i czekałam aż w oddali pojawi się ostatnia bojka. Jakoś dałam radę i w ogóle sukces, że dopłynęłam w ostatniej 50 ...

Szybka zmiana ubioru w strefie zmian i na mojego ukochanego rumaka! Po wodzie o dziwo nie pedałowało mi się ciężko.

Dopiero dobiegając do T2 poczułam nogi. Zmiana z roweru na biegania zdecydowanie nie należała do przyjemnych, nogi były ciężkie, powolne, musiałam w myślach powtarzać sobie, by odrywać stopę za stopą. Jednak nie zamierzałam odpuścić w dyscyplinie, w której czułam się dość pewnie.
Na metę wbiegłam godzinie i niecałych jedenastu minutach. Uczucie "po" jest NIE-SA-MO-WI-TE !

Jeżeli bylibyście ciekawi i chcieli dowiedzieć się więcej szczegółów z samej imprezy i nie tylko, jak również zobaczyć więcej zdjęć, to śmiało piszcie w komentarzach :)

Jednego jestem pewna - triathlon wciąga!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Kraków w 36 godzin

  • 1240 kilometrów autobusem
  • 12 kilometrów biegiem








  • 30 kilometrów na rowerach

  
 
  • 15 kilometrów na nogach
  • 271 metrów Kopca Krakusa i 420 spalonych kalorii podczas dojazdu do niego



  • 30 złotych za bilety dla dwóch osób na autobusy Gdańsk-Kraków
  • 4 kartony użyte do zapakowania rowerów 




  • 2 opakowania warzyw na patelnię, paczka makaronu i ryżu 
\
  • 2 woreczki (jeden z owsianką na śniadanie, drugi z obowiązkową mieszanką otrąb) i słoiczek miodu z tahini

  • 100 dag czekolady z Manufaktury Czekolady z ulicy Szewskiej



  • 4 krakowskie precle z sezamem
  • 5 litrów wody
  • 20 minut ćwiczeń na postoju autobusu
  • 240 zdjęć
  • 1 mały plecak, w który zmieściłam wszystko
  • 200 stron "Urodzonych Biegaczy" pochłoniętych w Polskim Busie
  • tysiące biegaczy, rowerzystów i rolkarzy
  • niezliczone tłumy turystów i mieszkańców Krakowa - miasto tętniące życiem przez cały dzień i noc

Tak mniej więcej wygląda zarys naszej  trzydniowej wycieczki do Krakowa ;)

Gdyby ktoś wybierał się do Krakowa polecamy hostel Atlantis na ulicy Dietla, 24 zł za dobę w 10 osobowym pokoju, możliwość korzystania z w pełni wyposażonej kuchni, internetu oraz plusy w postaci nowych znajomości z obcokrajowcami - w całym hostelu byliśmy jedynymi z Polski ^^.


środa, 12 czerwca 2013

#1 Z mojego talerza - Tahini

Postanowiłam regularnie dzielić się tym, co jem - a konkretniej składnikami, z których tworzę swoje posiłki. Do tego będzie trochę o ich wartości odżywczej (w końcu na to patrzą biegacze), gdzie można to kupić i w jakiej cenie ^^.

Na początek chciałabym pokazać wam moją ulubioną pastę sezamową - Tahini (taką jak na zdjęciu).




Tahini to inaczej masło sezamowe - chociaż do masła nie jest zbyt podobne. Przekonałam się o tym przy swoim pierwszym zakupie - spodziewałam się czegoś o konsystencji zbliżonej do masła orzechowego, a tahini jest dość gęste i płynne. Ważne, żeby po otwarciu dobrze wymieszać ją od dna. 

Jest to pasta wykonana z nasion sezamu - na Bliskim Wschodzie, gdzie jest bardzo popularna, używana jest jako składnik m.in. hummusu.

Tahini ma bardzo dużo korzystnych właściwości odżywczych - bardzo dużo białek, dobrego tłuszczu, aminokwasów i witamin. To bogate źródło wapnia i żelaza. Zapobiega gromadzeniu się cholesterolu, przyczynia się do przekształcania tłuszczu w energię i utrzymuje dobrą pracę wątroby, układu nerwowego i pokarmowego.Popularne jest zwłaszcza wśród wegetarian.

W Polsce można kupić ją w sklepach z egzotyczną/zdrową żywnością (ja swoją kupuję w Kuchniach Świata 14.90 zł/400g) albo w sklepach internetowych. Sprzedawane są także wersje smakowe: razem z kakao, miodem albo pomarańczą. Jedno takie opakowanie starcza mi na mniej więcej miesiąc.

Tahini smakuje bardzo podobnie do chałwy - nie dość, że sezam to sama w sobie jest bardzo sucha. Dodaję ją praktycznie do wszystkiego: w szczególności do owsianki i kaszy jaglanej, ale też jest świetna z kanapką z miodem, goframi, serniczkami z patelni albo naleśnikami :). Idealna na początek dnia!



Tahini można zrobić samemu! Składniki:
  • ziarna sezamu (200g)
  • 3 łyżki oleju sezamowego (może też być oliwa, ale najlepsze jest z tym właśnie olejem)
Ziarna wrzucam na suchą patelnię prażę na małym ogniu często mieszając do lekkiego zrumienienia, przesypuję do garnka, żeby się wystudziło. Następnie dodaję olej i miksuję blenderem aż do uzyskania gładkiej konsystencji i przelewam do pojemnika. 

Smacznego :)




Tabela wartości odżywczych (dla 100g tahini)

wtorek, 11 czerwca 2013

8. Bieg Filipidesa i upalna dziesiątka.

     W minioną sobotę (8.06) wybrałam się z chłopakiem do Pasłęka na zawody dziesięciokilometrowe. Pojechaliśmy razem z Piotrem z Grupy Trójmiasto, który okazał się być nie tylko świetnym sportowcem, ale też niesamowitą osobą. Rozmawiając na różne tematy, od biegania po matematykę, czas minął nam wyjątkowo szybko. Już o pierwszej byliśmy na miejscu, mieliśmy dwie godziny do startu. Biuro zawodów mieściło się w Zespole Szkół Powszechnych.
     Mimo, że Pasłęk nie jest Gdańskiem, szkoła posiada własny tartan i bieżnie, zaplecza sportowego mogłaby pozazdrościć niejedna trójmiejska szkoła.
     Czekając na start wylegiwałam się w cieniu drzewa. Wzięłam parę gryzów bułki z dżemem pigwowym, popiłam wodą i niedługo potem można było przystąpić do rozgrzewki. Zrobiliśmy parę wolnych okrążeń i przyspieszeń, standardowe wymachy i szybko na linię startu. Było upalnie, ale w porównaniu z Kwidzynem do zniesienia.
     Trasa składała się z pięciu okrążeń - 4 większych i jednego mniejszego. Miało to swoje plusy i minusy. Zdecydowanym plusem był ciągły doping mieszkańców Pasłęka, zaś minusem pewna monotonia. 



Standardowy kłosek na zawody

     Zawody były raczej kameralne, jeżeli porównamy je z tymi w Gdyni, gdzie startuje parę tysięcy osób. W Pasłęku limit osób wynosił 500. Przyjemnie było biegać dla odmiany bez tłumów. Dla Pasłęka Bieg Filipidesa był zdecydowanie poważnym przedsięwzięciem i jedną z główniejszych imprez. Niesamowite było zaangażowanie dzieci wystawiających piątki na każdym kółku, mieszkańców głośno dopingujących, władz miasta, które klaskając zagrzewały do walki. Szczególne podziękowania dla tych, którzy sprawiali biegaczom "prysznic" wężami ogrodowymi. Było ciężko. Należę do tych, co uwielbiają biegać zimą, a upał znoszę tak sobie. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo...

 Na trasie


     Co okrążenie polewałam się wodą i próbowałam coś wypić, jednak sztuka picia w biegu jest dla mnie nie do opanowania w dalszym ciągu. Niestety muszę się zatrzymać choć na chwilę, aby odpowiedni płyn wleciał tam gdzie powinien. Tracę na tym kilkanaście sekund, ale trudno, nie jestem cyborgiem ^^           
     Oczywiście najlepiej biegło się ostatnie kółko, kiedy wiedzieliśmy, że już zaraz meta. Udało się uzyskać 42:07 netto, co uważam za udany start, biorąc pod uwagę warunki pogodowe. Po biegu trochę czasu spędziłam w przebieralni na pogawędkach z innymi zawodniczkami, równie rozemocjonowanymi ;D, a potem musiałam opatrzyć nieznośny pęcherz na palcu. Cała wina w butach. Jeśli ktoś chętny do zakupu Nike Free Runów 3, parę razy założonych, w rozmiarze 39, chętnie sprzedam ;) 
     Udało się zdobyć 3. miejsce w OPEN kobiet.

Zeskakująca z podium z pięknym pucharem :)

Bieg Filipidesa zdecydowanie zaliczam do udanych. Poznałam świetnych ludzi, nawiązałam nowe znajomości i z pewnością przyjedziemy tu za rok. Zawody w małych miejscowościach mają swój urok i mam nadzieję, że będzie on przyciągał coraz więcej zawodników.

poniedziałek, 20 maja 2013

IV Bieg Papiernika w Kwidzynie na 10 km i pierwszy bieg wyjazdowy.

  Do ostatniej chwili nie wiedziałam czy uda się mi i mojemu chłopakowi wyjechać na wspomniany bieg Papiernika, który był całkowicie bezpłatny. Z Gdańska mieliśmy utrudnione połączenie, bo albo rozkład nie pasował albo trzeba byłoby się przesiadać i istniała szansa, że nie zdążylibyśmy. Szczęśliwie okazało się, że może nas podwieźć biegacz z Akademii Biegania w Gdańsku. Tym sposobem udało się zaliczyć pierwsze wyjazdowe zawody w Kwidzynie.
  Wyjechaliśmy w sobotę chwilę po ósmej, obowiązkowo rano zjedzony makaron z jogurtem naturalnym,a w plecaku bułka z dżemem. Jako, że nie mogę przekonać się do wieczornego ładowania węglami, wolę zjeść mniej rano, na parę godzin przed startem. U mnie zawsze się  sprawdza, daje dużo energii i  dzięki niemu nie czuję, że zabraknie mi sił na trasie. Dojechaliśmy po około dwóch godzinach na miejsce.              
   Naszym oczom ukazało się wielkie miasteczko biegaczy, jakby wielki festyn. Biuro zawodów mieściło się w ogromnym kompleksie sportowym tuż przy stadionie, z którego odbywał się start. Pierwsze 1300 osób otrzymywało pakiet  z zawartością: czapka z daszkiem Kalenji, frotka, tabletki Artresanu, mnóstwo ulotek i stos kartek na zapiski od głównego sponsora - International Paper. Gdyby nie oni ta impreza nie miałaby w ogóle miejsca. W środku był również numer startowy, który miał już w sobie wbudowany chip.

Ośrodek sportowy, a w nim biuro zawodów, depozyt, szatnie i prysznice.


.
  Start był o godzinie 11.15, pogoda do biegania, przynajmniej dla mnie, masakryczna, 31 stopni, środek dnia. Mimo to, atmosfera przed startem była niesamowita. Można było poczuć się jak na prawdziwych zawodach na stadionie: dookoła trybuny, tłumy kibicujących ludzi, orkiestra dęta i komentatorzy. Przed nami   wystartowały wózki, a później my. Robiliśmy okrążenie na stadionie, by następnie wybiec w  miasto. Kierowaliśmy się w stronę zakładów International Paper. W zasadzie dobre pół biegu było po terenach ich zakładu. Ogromnym zaskoczeniem były ilości kibiców na trasie. Do trzeciego kilometra kibicowały nam dzieci ze szkół z transparentami, trąbkami, wystawiające piątki każdemu przebiegającemu koło nich, zaś później ich rolę przejęli pracownicy IP, w fartuchach, kombinezonach roboczych, wyszli by dodać nam wsparcia w tym niełatwym biegu. W trzech  miejscach na trasie mieliśmy do dyspozycji wodę oraz gąbki z wodą, a rzeczą najwspanialszą były kurtyny wodne, przez które można było przebiec biorąc jakby szybki mini prysznic :) Uratowały one nie jednego biegacza. Organizatorzy dołożyli wszelkich starań, by biegło się w miarę znośnie w tak upalnych warunkach. Od środka się gotowałam i niejednokrotnie biłam z myślami o zejściu z trasy. I nieważne, czy idzie po naszej myśli, czy też nie, gdy wygramy walkę najważniejszą - z samymi sobą możemy być w 100% z siebie dumni. Widząc tabliczkę z napisem 9 km, zawzięłam się i dobiegłam, zmęczona bardziej psychicznie, niż fizycznie, przez nieustępliwy skwar. Każdy z 1300 pierwszych zawodników otrzymał medal i mnóstwo izotoników. Dodatkowo można było zjeść posiłek regeneracyjny - grochówkę oraz zrobić sobie zdjęcie z medalem, którego wydruk zalaminowany dostawaliśmy na miejscu.

Czapeczka z pakietu, izotoniki, wody, mokra koszulka i buty :)

 Po biegu od razu schowaliśmy się w cień, rozciągnęliśmy i rozłożyliśmy mokre rzeczy na słońcu. Niespodziewanie usłyszałam, jak komentator wyczytuje moje nazwisko, jednak nie przejęłam się, myśląc, że pełno jest osób o takim nazwisku. Dlatego też, gdy mój chłopak przybiegł z wiadomością, że mam piąte miejsce w open nie dowierzałam. Widziałam na liście startowej, że mało kobiet biegło - 315 , ale nie myślałam w ogóle o jakimkolwiek miejscu zważając na wynik daleko odbiegający od moich aspiracji - 43:32. Niesamowicie się ucieszyłam. Mimo, że liczyłam na lepszy wynik i w środku zawiodłam trochę siebie, to głowa usprawiedliwiała mnie, że przecież było dobrze, powinnam się cieszyć i być zadowolona, bo w takich warunkach biegać życiówki się nie da. Udało mi się zająć 1 miejsce w kategorii K 18-29 :).

Niezapomniane uczucie widzieć swoje nazwisko na takiej tablicy.

Po biegu można było skorzystać z pryszniców, szatni, toalet. Z takimi udogodnieniami nie spotkałam się jeszcze na żadnej imprezie. Tu wszystko było dopięte na ostatni guzik. Kiedy doprowadziliśmy się do porządku i pierwsze emocje opadły zjedliśmy coś czekając na losowanie nagród wraz z dekoracją.


Impreza była fantastyczna, z pewnością za rok zawitamy do Kwidzyna na V Bieg Papiernika. To nie były zwykłe zawody, a święto biegaczy. Można było przyjść z całymi rodzinami, bo wszędzie były stoiska z jedzeniem, wiele atrakcji dla maluchów, koncerty (m.in. zespół Wilki) i wiele innych. Widać było ile organizatorzy włożyli w te zawody po pierwsze pieniędzy, a po drugie, co ważniejsze, serca. Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję zawitać do Kwidzyna 18 maja to gorąco polecam Wam tę imprezę, bo jak do tej pory była najlepszą biegową na jakiej kiedykolwiek byłam. I jeszcze kilka fotek z dekoracji i samego biegu :).

Ludzi było całeeee pole!

Biała bluzka i czapeczka plus czarne spodenki :)


Uścisk Radosława Dudycza - bezcenne :)



sobota, 18 maja 2013

Powrót do żywych.

 Dawno mnie tu nie było, ale wracam już do żywych. Niedługo ostatni egzamin za mną (we wtorek - ustny ang.), a potem wakacje, jakże upragnione! Reszta nie poszła źle, ale na pewno mogło pójść lepiej. Jeżeli chodzi o pozytywy to w końcu zdałam prawko, a dzień wcześniej z polskiego ustnego dostałam maxa. Moim tematem był obraz sportowca w tekstach kultury, motywy i funkcje na przykładzie dzieł. Szczerze mówiąc robiłam ją na ostatnią chwilę, a w poniedziałek dopiero uczyłam się jej mówić. Mimo wszystko jestem żywym dowodem na to, że jeżeli opowiadamy o czymś, co jest naszą pasją, to nie ma możliwości żeby było źle. W prezentacji jednym z prezentowanych dzieł był film pt. " Zwycięzca". Jeżeli będziecie mieli chwilę (film trwa koło 20 minut) gorąco zachęcam do obejrzenia, niesamowity motywator.
 Ostatnio też za bardzo nie miałam czasu na eksperymentowanie w kuchni, dlatego zamiast nowego przepisu owsianko-jaglanko wraz z ukochanym Fafikiem.


Ktoś ma chrapkę na moją owsiankę ^^



P.S. Jeszcze dziś albo jutro wpis o Biegu Papiernika :)


sobota, 27 kwietnia 2013

Zawody Gdynia Trail Running 2013.

Piątek wieczór, godz 22.30, wracam z basenu rowerem do domu, puste ulice, coś świetnego, tylko zmęczenie już daje się we znaki. Jadę z nadzieją, że może będę miała jeszcze siłę, by zrobić coś konstruktywnego, w rzeczywistości godzinę później jestem już w łóżku...i zdecydowanie nie czuję się na siłach, by biec dzisiejszy trailowy bieg...

Sobota, godz. 9.30, 10 godzin snu (jupiiiiiiii), nie pamiętam, kiedy tyle spałam. Mimo tak długiego snu nie czuję, by nogi wypoczęły po całym tygodniu. Chwile zawahania? Taaaak...początkowo nie chciałam wcale jechać, ale przemogłam się, powalczyłam z własnymi myślami no i udało się wyjść z domu - rowerem szybko na kolejkę do Gdyni Redłowo, dalej autobusem do Gdyni Witomino i już, już jesteśmy...żołądek ściśnięty, lekki głód, brak pewności siebie...ehh...chciałabym, by to już było po, a dodatkowo zimnoooo.
Odebraliśmy pakiety startowe, szybka zmiana ubrań, i wybraliśmy się na spacer po trasie, która nas czeka. Pierwsze wrażenie- "o nie, nie dam rady...", takich podbiegów to jeszcze nie widziałam...mimo wszystko park krajobrazowy w gdyńskiej leśniczówce skradł mi serce.


Głupio się przyznać, ale zgubiliśmy się w tym lesie i dopiero jakiś rozgrzewający się biegacz naprowadził nas na start. Potem to już szybko toi-toiek, depozyt, szybka rozgrzewka i start. Lekki podbieg, zbieg 100 m, a dalej podbieg 100 m i zbieg i tak w kółko przez najbliższe 3/4 km. Ojj ciężko. Jak zwykle szybko zaczęłam,  a tu jeszcze ponad 6 km do końca...zdecydowanie nie umiem dobrze rozkładać sił, trzeba nad tym popracować. W zasadzie  nie było płaskiego odcinka, no kilka przy drodze głównej, ale z pewnością na nudę narzekać nie można było - błotko, piach, grząska nawierzchnia, korzenie, kamienie, śliskie liście. Super połączenie :) Zdecydowanie wolę to niż biegi uliczne, choć i one mają swoje uroki. Lekki kryzys dopadł mnie na 8 km, po dość ciężim podbiegu, nogi stały się ciężkie i zatrzymałam się na chwilę. I w tym miejscu podziękowania dla innych biegaczy, którzy zagrzewali bym biegła dalej. To bardzo pomaga i motywuje mimo braku sił. Jeszcze trochę i widzę ostatni odcinek - stromy podbieg ok. 100 m. To już była walka z samą sobą...i meta, jakże upragniona. Czas, około 41.47 (wyników jeszcze nie ma na stronie). Później wypatrywałam Asi z bloga asiabiega.blogspot.com, świetna dziewczyna i cieszę się, że mogłam poznać kogoś równie zakręconego :)

Asia - asiabiega.blogspot.com

Później zjedliśmy snickersa, małe rozciąganie i przystąpiłam do fotorelacji na bloga. W międzyczasie chłopak powiedział mi, że przybiegłam jako czwarta kobieta...mega radość i zadowolenie z siebie. Super prezent dla kogoś, kto dzień wcześniej oblał kolejny egzamin na prawko...


Zwróćcie uwagę na chip, który się przywiązuję do buta (to kółko małe), pierwszy raz się spotkałam z takim śmiesznym chipem.

Zajęłam 1. miejsce w kategorii od 19-35 lat (choć 19 jeszcze nie mam ^^). Możecie zobaczyć jak zimno mi jest na zdjęciu poniżej.

Wygrałam plecak.
O taki:

A tu już sama radość!