Sobota, godz. 9.30, 10 godzin snu (jupiiiiiiii), nie pamiętam, kiedy tyle spałam. Mimo tak długiego snu nie czuję, by nogi wypoczęły po całym tygodniu. Chwile zawahania? Taaaak...początkowo nie chciałam wcale jechać, ale przemogłam się, powalczyłam z własnymi myślami no i udało się wyjść z domu - rowerem szybko na kolejkę do Gdyni Redłowo, dalej autobusem do Gdyni Witomino i już, już jesteśmy...żołądek ściśnięty, lekki głód, brak pewności siebie...ehh...chciałabym, by to już było po, a dodatkowo zimnoooo.
Odebraliśmy pakiety startowe, szybka zmiana ubrań, i wybraliśmy się na spacer po trasie, która nas czeka. Pierwsze wrażenie- "o nie, nie dam rady...", takich podbiegów to jeszcze nie widziałam...mimo wszystko park krajobrazowy w gdyńskiej leśniczówce skradł mi serce.
Głupio się przyznać, ale zgubiliśmy się w tym lesie i dopiero jakiś rozgrzewający się biegacz naprowadził nas na start. Potem to już szybko toi-toiek, depozyt, szybka rozgrzewka i start. Lekki podbieg, zbieg 100 m, a dalej podbieg 100 m i zbieg i tak w kółko przez najbliższe 3/4 km. Ojj ciężko. Jak zwykle szybko zaczęłam, a tu jeszcze ponad 6 km do końca...zdecydowanie nie umiem dobrze rozkładać sił, trzeba nad tym popracować. W zasadzie nie było płaskiego odcinka, no kilka przy drodze głównej, ale z pewnością na nudę narzekać nie można było - błotko, piach, grząska nawierzchnia, korzenie, kamienie, śliskie liście. Super połączenie :) Zdecydowanie wolę to niż biegi uliczne, choć i one mają swoje uroki. Lekki kryzys dopadł mnie na 8 km, po dość ciężim podbiegu, nogi stały się ciężkie i zatrzymałam się na chwilę. I w tym miejscu podziękowania dla innych biegaczy, którzy zagrzewali bym biegła dalej. To bardzo pomaga i motywuje mimo braku sił. Jeszcze trochę i widzę ostatni odcinek - stromy podbieg ok. 100 m. To już była walka z samą sobą...i meta, jakże upragniona. Czas, około 41.47 (wyników jeszcze nie ma na stronie). Później wypatrywałam Asi z bloga asiabiega.blogspot.com, świetna dziewczyna i cieszę się, że mogłam poznać kogoś równie zakręconego :)